top of page

Moje Wnętrza Przytulą, ale z Umiarem.

  • chruscinska
  • 15 paź 2024
  • 4 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 25 paź 2024

Zobacz, czego musiałam się nauczyć i jakie błędy popełnić, aby poznać tajniki wnętrza, które zaspokoi moje oczekiwania atmosfery wytchnienia.


Emocje - współlokatorzy z dzieciństwa


W dzieciństwie myślałam, że każdemu przeszkadza nasz dywan w brązowo-jajeczne pasy w przedpokoju. Nie tylko uważałam go za brzydki, ale jego widok wzbudzał we mnie irytację, wręcz wściekłość. Miałam wtedy cztery lata. Przenosiny do nowego mieszkania w bloku z wielkiej płyty tylko pogłębiły moją rozpacz, gdyż właśnie ten dywan przywitał mnie w moim nowym pokoju. Jedyną ostoją wśród komunistycznych brązowych mebli i dywanu zostało nowe biurko w czarnym kolorze, ustawione pod oknem, na którym układałam kredki, słownik i lampkę w miłej dla oka kompozycji. Harmonia na biurku cieszyła mnie przez jakiś czas, lecz wraz z wiekiem moje wymagania zaczęły rosnąć. Chciałam przestawić meble w pokoju, ale meblościanka była nie do ruszenia.


Z czasem pojawił się promyk nadziei. Rodzice zaczęli budować dom i w wieku trzynastu lat miałam szansę zaplanować swój pokój od początku. Dywan w pasy wyrzuciłam, wybierając wykładzinę w kolorze słońca, a ściany pomalowałam na jasne kolory. Cały pokój finalnie okazał się żółtą plamą. Tak oto odegrałam się za komunistyczną ponurość. Czarne biurko ponownie zyskało miejsce honorowe, tym razem łagodząc zbyt żywe barwy. Najważniejsze, że nic nie wzbudzało we mnie wściekłości, a jedynie przytłoczenie. Postęp jednak był.


Pokój zmieniał się co jakiś czas. W zależności od mojego nastroju przestawiałam meble, a wszystko, co przykuwało moją uwagę w ogrodzie, czy na strychu, wykorzystywałam do robienia ozdób. Pojawiały się ramki z gałązek, suszone i żywe kwiaty, czy rysunki. Zrobiłam nawet mały regał z deski i świeżych pieńków, na którym układałam książki. Po jakimś czasie mebel zaczął puszczać soki na wykładzinę i ślad po nim został na długo...



 Nie tylko uważałam go za brzydki, ale jego widok wzbudzał we mnie irytację, wręcz wściekłość. Miałam wtedy cztery lata.

Oświecona czernią


Lecz nie ten incydent wybił mi z głowy naturalne wnętrza. To studia architektoniczne, na których królował minimalizm i kolor czarny. Przyznam, że dałam się porwać tej brutalności prostoty i stałam się jej entuzjastką. Gardziłam moim cieplutkim pokojem i delektowałam się wywyższaniem się ponad tych nieoświeconych, co kochają staroświeckie beże i brązy.  


Pierwszy dom dla wroga


Z oficjalnie wykształconym zmysłem estetycznym, wreszcie miałam szansę urządzić nasze pierwsze mieszkanie. Miało ono być kwintesencją nowoczesności i ucieleśnić wyższe wartości, jakimi przesiąknęłam na uczelni. To miało być już TO wnętrze. Zaczęłam oczywiście od czerni na ścianach i podłodze w sypialni. Reszta domu utrzymana była w szarościach. Grzechem byłby kolor choć odrobinę cieplejszy, a słowo “beż” było zakazane w naszym domu. Wszystkie kanty były ostre, absolutnie żadnych zaobleń na krawędziach, ani zbędnych dekorów. Czystość formy i czystość barwy.


Jednak z czasem, w mojej przestrzeni zaczęły pojawiać się elementy, które łamały surowe reguły minimalizmu, wprowadzając ciepło i kolory, których chciałam uniknąć. W sypialni pojawił się różowy sufit, a w kuchni tapeta w turkusowe fale. Przybyła przytulna, biała lampa przy sofie, pod stolikiem dywanik. Zastanawiałam się, co się ze mną dzieje? Uwielbiałam minimalistyczne, surowe przestrzenie, ale nie mogłam jednak w nich mieszkać. Obcy był mi również styl z młodości, przesadnie dekoracyjny i kiczowaty. Nie wiedziałam, jak się w tym odnaleźć.


Uwielbiałam minimalistyczne, surowe przestrzenie, ale nie mogłam jednak w nich mieszkać.



ree

Takie same, ale inne


Odtąd przebywając w różnych miejscach: w sklepach, domach znajomych, ogrodach, automatycznie notowałam momenty, kiedy drażniło mnie coś w otoczeniu, a kiedy czułam się w nim naprawdę dobrze.


Wybraliśmy się pewnego razu do drewnianej chatki w górach. Zdjęcia w ogłoszeniu zapowiadały bardzo klimatyczne miejsce. Okazało się jednak, że oprócz drewnianej elewacji i wewnętrznych ścian, reszta była imitacją. Blat kuchenny, podłoga z płytek, listwy przypodłogowe itp. udawały drewno. Sztuczne drewno i sztuczny klimat.


Oprócz spędzania czasu w domku, chodziłam również do lasu na spacery. Niesamowite okazało się zestawienie obu przestrzeni. Zauważyłam, że nawet wśród błota i leśnych pokrzyw lepiej odpoczywam niż w chatce. Wśród drzew czułam harmonię barw i faktur. Na jej tle wnętrze chatki wypadało znacznie gorzej. 


Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego w naturze wszystko jest idealnie do siebie dobrane, w doskonałych proporcjach, barwach i kształtach. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że drzewo, skała bądź krzak należałoby wymienić, bo nie pasuje do kompozycji lasu. Atmosfera, jaka w nim panuje, mówi: “możesz tu być”, “wystarczy, że jesteś”, “wszystko jest tak, jak ma być”. Myślałam o sposobie, w jaki natura projektuje przestrzeń i jak ja mogę klimat spokoju, bliskości i piękna uzyskać w moich wnętrzach. Pociągała mnie nie tylko równowaga w naturze, ale również jej zjawiskowe momenty, jak wybuch kolorów na niebie przy zachodzie słońca, czy wielkie czaple wzbijające się tuż przed moim nosem. Chwile, kiedy aż ściska Cię w żołądku z wrażenia i stoisz z otwartą buzią, gapiąc się na to zjawisko. Takie momenty chciałam stworzyć również w swoim domu, stosując odpowiednie połączenie kolorów i faktur.


Myślałam o sposobie, w jaki natura projektuje przestrzeń i jak ja mogę klimat spokoju, bliskości i piękna uzyskać w moich wnętrzach.

Zimno w oczy


Takich doznań na pewno nie miałam w naszej górskiej chatce. Jeszcze dobitniej utwierdziłam się o moim odkryciu podczas pobytu w szpitalu. Prawie wszystko było surowe. Zimna poręcz łóżka, światło i kolory. Brudny morelowy kolor miał przełamywać chłodną atmosferę, ale jego wybór odczytywałam jako desperacki zabieg na ostatnią chwilę.


Przez żołądek do serca


Bogata w kolejne doświadczenie, utwierdziłam się w wizji mojej rodziny we wnętrzu, gdzie utrzymany jest klimat spokoju i piękna. Pytanie tylko, co to oznaczało konkretnie dla mnie?Co we wnętrzu daje mi to wytchnienie i poczucie harmonii?


Miałam to szczęście, że wkrótce budowaliśmy własny dom. Atmosferę wnętrz już czułam w sobie, lecz przełożenie go na odpowiednie materiały, kolory i formy musiałam przetestować.


“Jak będę się czuła, gdy stół będzie prostokątny, a jak, gdy będzie okrągły? Będzie mnie drażnił, czy zapraszał i skłaniał ku rozmowom?"


" Lampa na ścianie świecąca w dół, jaki da klimat, w porównaniu ze świecącą w górę i w dół? A może tylko w górę? Nie, nie chcę powiększać pomieszczenia. Chcę przybliżyć nas do siebie. Niech świeci tylko w dół.”


Takich dylematów miałam mnóstwo. Miałam stuprocentową pewność, że dobrze zdecydowałam, kiedy ściskało mnie w żołądku z zachwytu nad kompozycją, czy zestawieniem kolorów. Żołądek stał się moim najlepszym doradcą i do dzisiaj sprawdza się nie tylko w projektowaniu wnętrz. 


Przytul, ale bez przesady


Finalnie nasz dom okazał się przytulnym miejscem, ale w gustowny i elegancki sposób. Te dwa, pozornie przeciwstawne zabiegi stały się moim przepisem na harmonię. Przytulność, która "przytula" i dbająca o zdrowy umiar elegancja. To nieoczywiste zestawienie magicznie się uzupełnia i daje nam dom, z którym związaliśmy się, jak ze starym przyjacielem.


Te dwa, pozornie przeciwstawne zabiegi stały się moim przepisem na harmonię. Przytulność, która "przytula" i dbająca o zdrowy umiar elegancja.



 
 
 

Komentarze


Komentowanie tego posta nie jest już dostępne. Skontaktuj się z właścicielem strony, aby uzyskać więcej informacji.
bottom of page